Postanowiłam poruszyć taki a nie inny temat, ponieważ z racji stanu w jakim obecnie się znajduję (czyt. Xena miała kleszcza, a ja się martwię i proszę Boga, aby nic się nie przyczepiło) mogę najwięcej od siebie wyrazić, co czuje psiarz, gdy z jego psem się dzieje coś niedobrego.
Zapraszam do lektury.
Jak pewnie wiecie (a jeśli nie, to już będziecie wiedzieć) Xena jest moim pierwszym psem. Owszem, miałam wcześniej styczność z psami, od dziecka towarzyszyły mi zwierzęta, ale to dopiero Xena otworzyła mi oczy i pokazała jak to jest naprawdę się o kogoś troszczyć. Pamiętam, że nim wzięłam Xenię miałam masę myśli, jak to będzie, czy jestem gotowa na psa, bo jak dobrze (a w sumie to źle) wiemy, one kiedyś odejdą z tego świata, by żyć na zawsze w naszych sercach.
Jestem mega wrażliwa na cierpienie i umieranie zwierząt, więc musiałam to dobrze przemyśleć, czy dam radę. Pamiętam moją panikę, gdy szłyśmy pierwszy raz do weterynarza, pierwsze odrobaczenie, pierwsze szczepienie. Było to dla mnie większym stresem, niż dla samej Xeny. Nie wiem jak jest przy kolejnych psach, ale dla mnie to wszystko jest nowe, nieznane, przez co straszne - bo przecież - nie boimy się ciemności a tego co w niej jest.
Xena w swoim życiu (i odpukać w niemalowane!) chorowała 3 razy - raz zapalenie spojówek, dwa zapalenie gardła i trzy zapalenie skóry. Najgorsze było zapalenie spojówek i gardła, ale wydaje mi się, że gardło było straszniejsze. Xena zaczęła kasłać - ja zaczęłam panikować. Pamiętam, że było to w koniec roku (kończyłam gimnazjum bodajże). Nie poszłam na zakończenie od początku, bo nie podarowałabym sobie do końca życia, jeśli coś by się stało Xenie. Wzięłam ją na ręce i szybkim krokiem poszłam do weterynarza. Nie miałam nawet gotówki przy sobie, bo rodziców nie było w domu. Nie obchodziło mnie to. Poszłam szybko, może się uda na kreskę. Udało się. Ale panikowałam ostro. Xena dostała wtedy bodajże 2 zastrzyki i na drugi dzień było już dobrze. Z zapaleniem oka zaczęło się od zwykłego łzawienia - wiecie, chodzimy po łąkach, polach, gdzie jest dużo różnych krzaków, drzewek, traw et cetera. Pomyślałam, że może po prostu sobie zatarła i przejdzie samo. Akurat tym razem poszła moja mama z Xeną, bo musiałam iść napisać ważny sprawdzian, choć wiem, że gdyby mojej mamy nie było, to nie poszłabym na sprawdzian, ale poszłabym ratować Xenę. W sumie i tak bym nic mądrego na nim nie napisała, bo myślałabym ciągle o Xenie. Nawet wtedy gdy moja mama z nią poszła, zadzwoniłam od razu po sprawdzianie z zapytaniem - "I co z tym okiem?".
Dla wielu osób jestem przewrażliwiona, trochę w tym prawdy jest, to fakt, muszę tu przyznać rację, ale uważam, że to dobra cecha, bo jednak lepiej być zbyt wrażliwym niż wcale (chociaż to zbyt ma też swoją granicę...).
Z zapaleniem skóry aż takiego szaleństwa nie miałam, ponieważ jako nieobcykana wtedy właścicielka pomyślałam, że skoro nic się tam nie dzieje i po prostu wytarła (wypadła?) jej się sierść na szyi, to może po prostu tak ma być w lato, może to przez linienie (?), w końcu gdy Xena byłą szczeniakiem była łysa na szyi. Zaczęłam podawać Gammolen, jednak nic się nie poprawiało. Pewnego dnia zauważyłam malutkie strupki. Szybki telefon do rodziców, co robić, i spacerek do weta - diagnoza? Zapalenie skóry. O ile dobrze pamiętam, Xena dostała wtedy również zastrzyk i po kilku dniach strupki zniknęły i sierść powoli odrosła.
Jednak największy strach, przerażenie i niepokój wywołują u mnie KLESZCZE. Wiecie, pchły, wszy (mimo, że Xena ich nigdy nie miała i też odpukać!) można łatwiej usunąć, pozbyć się ich, poza tym przed nimi chroni większość preparatów, którymi powinniśmy zabezpieczać naszych przyjaciół. Jednak KLESZCZE. Z nimi nie jest tak kolorowo, przenoszą choroby i mimo, że tylko (AŻ!) 10-40% kleszczy nosi choroby, a to jest mniej niż połowa i jest spora szansa, że dany kleszcz nie będzie zarażony, to jednak strach i pesymistyczne myśli są (a zwłaszcza jak ktoś - czyt. ja - jest pesymistą na co dzień). Xena w życiu miała 3 razy kleszcza, z czego 2 razy ja jej wyjmowałam. Za każdym razem jest strach. Bo to, że wtedy się udało niczego nie gwarantuje. To jak gra w rosyjską ruletkę. Jestem osobą, która mimo pozytywnych wiadomości od bardziej obczajonych w psich świecie ludzi (że pies X miał 100 kleszczy i nigdy nic się nie trafiło, a pies Y miał jeszcze więcej i też nic mu nie było) musi przekonać się na własnej skórze, by uwierzyć.
Coś w deseń "nie uwierzę, dopóki nie zobaczę". Idzie zwariować.
Ostatnio będąc na spacerze spotkałyśmy pewną niepełnosprawną suczkę, ma częściowy paraliż, ale mimo to ma kochającą właścicielkę, która robi wszystko co w jej mocy, by maleńkiej żyło się jak najlepiej. Po prostu kocha ją za to, że jest. Podczas rozmowy z tą Panią padły cudne, mądre słowa "Człowiek, który nie kocha zwierząt nigdy nie zrozumie, że można zwariować z powodu problemów zwierzęcia". Zgadzam się z tymi słowami w 1000%.
Wiele razy byłam (i zapewne nie raz jeszcze będę) wyśmiewana z powodu mojej miłości do zwierząt, z powodu mojej wrażliwości. Pamiętam, jak właśnie nie przyszłam wtedy na zakończenie roku, bo poszłam z Xeną do weterynarza. Powiedziałam o tym "przyjaciołom", "znajomym" - w sumie mogłam spodziewać się ich odpowiedzi - Heloł, żyjemy w XXI wieku, gdzie dla większości liczy się - jak to moja polonistka powiada- "Skóra, fura i komóra". Jednak przytoczę kilka wypowiedzi, które najbardziej ranią i rzec można - atakują (?) psiarza, czy jakąkolwiek inną, wrażliwą na cierpienie braci mniejszych osobę - "Jak można z powodu głupiego burka się spóźnić?" , "Ty tak serio?", "To tylko pies"....
Tak, ja tak serio. I nie, to nie tylko pies. To mój przyjaciel, który wysłucha, pomoże, przytuli się i pocieszy. Nie potrzebuje słów, by wyrazić swoje uczucia uczucia. Nie czepia się. Nie wypomina. Po prostu jest.
Dlatego wolę zwierzęta od ludzi.
Reasumując.
Czy można zwariować posiadając psa? Lub generalizując - zwierzę?
Może "zwariować" to zbyt mocne słowo, ale każda (lub większość) wrażliwych osób przejmie się tym, że to zwierzę TEŻ MA UCZUCIA, TEŻ CZUJE BÓL I TEŻ CIERPI i będzie chciało mu w miarę swoich możliwości pomóc. Każdy z nas ma inny system wartości, trzeba o tym zawsze i wszędzie pamiętać. Jednak trzeba też pamiętać o pomocy innym, bo nigdy nie wiadomo, czy CIEBIE, tak CIEBIE nie spotka w życiu jakaś przykrość.
"Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni" ♥
Dla jednych każdy problem z przyjacielem to będzie TRAGEDIA, dla innej osoby to będzie pikuś.
***
Cieszę się, że dotarliście tutaj, wygadałam się, przelałam swoje problemy na "papier" i powiem Wam, że czuję się lżej na sercu, że mogłam się tym (czyt. moimi przemyśleniami) podzielić z Wami. Pamiętajcie, że życie to tylko krótka chwila, teraz jesteśmy, za chwilę odchodzimy. Korzystajmy z tej chwili, bo ta obecnie obecna, za chwilę przeminie i będzie historią, przeszłością. Carpe diem - chwytaj dzień. No właśnie - chwytajmy ten dzień, wykorzystajmy go na coś dobrego. Nie marnujmy czasu. Pomagajmy tym, którzy tego potrzebują. Zmieniając siebie, dajemy dobry przykład i inspirację dla zmiany innych.
Pamiętajmy - zło zwyciężajmy dobrocią ;) To najlepszy sposób ;)
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoim zdaniem z innymi! ♥