piątek, 15 września 2017

YOLO, czyli... żyje się tylko raz!

Poniedziałek... Wiecie - początek tygodnia, raczej normalnym ludziom nie podróże w głowie, a praca i szkoła, ale no... ja nie jestem normalna, ale... to już chyba wiecie. xD
Po akcji z Warszawy przyznam, że troszkę się załamałam, bo w jednej chwili moje wszystkie plany na spotkania i socjale z innymi psiarzami oraz wizyty na psich eventach po prostu prysły jak bańka mydlana. Wiecie - linia pomiędzy życiem a śmiercią jest dość cienka i no wiecie... Xena bardzo się stresowała, a ja nie umiałam jej pomóc. To straszne, gdy widzisz swojego przyjaciela, który to ON zawsze Cię pocieszał i  Ci pomagał, a teraz on potrzebuje tej pomocy, a ty nie umiesz mu pomóc. Ale dojechałyśmy... przeżyłyśmy.

W sobotę miną 2 tygodnie od tego wydarzenia. Ja jako osoba lubiąca filozofować i rozkimiać powody danego skutku, tym razem nie postąpiłam inaczej i zaczęłam to wszystko analizować od 0, bo wiecie - każdy skutek ma swoją przyczynę.

Po dłuższej analizie doszłam do wniosku, że to nie była wina komunikacji miejskiej, więc jeden z miliona kamieni spadł mi z serca. Doszłam do tego w ten sposób, że "-heloł, przecież już podróżowałyśmy pociągami i autobusami, i zawsze wszystko było ok...", ale doszłam też do tego wniosku, że zawsze jak jeździłyśmy to albo jeździł z nami mój tata, albo jeździłyśmy całkowicie same. I tutaj właśnie nawaliłam. Warszawa to dość duże miasto, a ja jako laik podróżniczy, po prostu bałam się, że się zgubię, albo coś pójdzie nie po mojej myśli. Ogarniając się rano, poprosiłam mojego tatę, żeby wyszedł z Xeną na sik i qpę, by po prostu nie martwić się o to na zapas. No i tu popełniłam OGROMNY błąd, którego nie zapomnę do końca życia.

Ja, jak i mój tatek lubimy spacery, i raczej w jakieś dalsze wędrówki jeździmy wspólnie, a jak nie jeździmy, to na pewno, nie wychodzimy we dwoje, ponieważ Xena jest mocno przywiązana zarówno do mnie, jak i do tatka, więc jeśli albo ja, albo tatko pójdzie, Xena odmóżdża się i sytuacja nie wygląda najlepiej.

I tutaj właśnie był ten błąd. Tatko odprowadził nas na przystanek, po czym wsiadłam z Xeną do autobusu, a on został na przystanku. Już wtedy Xena zaczęła się stresować, ale myślałam, że to po prostu z zimna, bo rankiem bywa zimno. Niestety sytuacja nie polepszyła się w Żyrardowie, a w pociągu było gorzej i wręcz modliłam się oraz nerwowo patrzyłam na zegarek i godziny odjazdów, bo bałam się, ze pies mi po prostu "zejdzie".

Na szczęście, po dojechaniu na miejsce i po spotkaniu się z Luką, Xena się bardzo uspokoiła, i "Bogu dzięki". Ale, ale. Nie będę się powtarzać i opowiadać tu historii z naszego wyjazdu do Wawki, lecz z wyjazdu, który poczyniłam ostatnim czasem.

Po napisaniu na forum mego zapytania, jak uspokoić psa i sprawić by podróż była dla niego spokojniejsza, dowiedziałam się, że muszę obowiązkowo skorzystać z pomocy behawiorysty oraz weterynarza i wdrążyć w życie leki uspokajające. Szczerze mówiąc o tyle o ile behawiorysta nie jest dla mnie czymś złym, to szprycowanie psa lekami już nie do końca mi odpowiada, bo wiecie - na jedno pomaga, inne niszczy. Postanowiłam spróbować "terapii szokowej", bo chyba tak to można nazwać (?), lecz nie był to stricte szok, ponieważ nie wsadziłam psa do 5 godzinnego pociągu czy samolotu, a wybrałam metodę "małych kroczków".
W poniedziałek rano stwierdziłam, że w sumie to słonko tak ładnie świeci i w sumie 6 zł to nie majątek, a to tylko 5 km i jakieś 5 minut drogi, więc... od czegoś trzeba zacząć.

Po szkole ogarnęłam najważniejsze rzeczy, tzn. kagan, książeczka zdrowia, smaki, szelki z adresówką, smycz, worki i kilka zabawek. Bałam się Xeny reakcji, bałam się, że znów zacznie mi się trząść i nie będzie chciała wsiąść do autobusu. Ale wiecie co? Xena sama wskoczyła do autobusu, jakby nigdy nic, więc po tym m.in. stwierdziłam, że to nie jest lęk przed środkami komunikacji, bo wydaje mi się, że takowy lęk objawia się ogólnym strachem na widok danego pojazdu, a nie tylko stricte jazdy *wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę*, sama jazda też upłynęła bardzo dobrze, Xena siedziała mi na kolanach, sama na nie wskoczyła i była totalnie rozluźniona.

Nie byłabym sobą, gdybym nie przytoczyła tu rozmowy z ukochanym panem kierowcą:
"- Pies powinien być w kagańcu.
*kaganiec miałam przyczepiony do saszetki i BYŁO go bardzo dobrze widać oraz to chyba logiczne, że go zaraz założę Xence, skoro mam go "pod ręką" by nie szukać go w plecaku, c'nie?  Ale no cóż.*

- Spokojnie, zaraz założę, najpierw muszę bilet kupić.
- Piesek szczepiony?
- Tak, pokazać panu dokument? *z pogardą w głosie szykuję się do wyciągnięcia książeczki*

- Nie, nie trzeba. 
- Na pewno?
- Na pewno."


Ja rozumiem, że przepisy, sratatata, ale serio - ledwo co wsiadłam do autobusu, nie kupiłam nawet biletu, a gostek już ma do mnie wąty... Co jak co, ale akurat rozróżniam rzeczy na ważne i ważniejsze, i wydaje mi się, że najważniejsze jest kupienie biletu by nie opóźniać wyjazdu, bo kaganiec przecież zakłada się chwilkę, ale no cóż, jak widać nie zgraliśmy się poglądami prawnymi, czasem się tak zdarza, samo życie.

Po dojechaniu do naszego miejsca docelowego, czyli Radziejowic, Xenka radośnie wyskoczyła z autobusu. Już w sumie nawet, gdy dojeżdżaliśmy Xena rozpoznała trasę i już była gotowa by wysiąść. :P

Trafiłyśmy na dzień, gdzie nie było praktycznie ludzi, więc super moment, by poćwiczyć i porobić jakieś zdjątka. ^^ Generalnie w Radziejkach spędziłyśmy jakieś 1.5 h, ale wydaje mi się, że to wystarczająco by coś zrobić  ze swoją egzystencją. W sumie nie mam zbytnio co opisywać, bo głównym tematem  napisania tego postu był sam fakt mego podjarania tym, że jednak "nie wszystko stracone" i problem nie leży po stronie psychiki Xeny, a po prostu mojego kardynalnego błędu.








Jak już pojechałyśmy, to wypadałoby też wrócić... xD Podróż do domciu nie była już tak kolorowa, znaczy się... Było już koło 18, nasz autobus się spóźnił dość sporo, do tego zaczęło padać i zrobiło się tak mega, mega zimno... :> Zas sam powrót w swej osobie, tzn. ten autobusowy, przebiegł pozytywnie, Xena również wskoczyła do autobusu, tym razem, miałyśmy miłego Pana kierowcę i był po prostu... normalny? :P Tak się złożyło, że akurat mój tatko wracał tym autobusem *dobra, ja o tym wiedziałam :P*, więc Xeniaczku miało niespodziankę. ^^

Generalnie jestem taka mega szczęśliwa, że to jednak nie jest typowy lęk przed km, tylko mój błąd, co nie zmienia oczywiście faktu i nie czyni, że teraz mogę wsadzić psa w 5-cio godzinny pociąg i jechać z nim gdzieś w nieznane. Wszystko z umiarem. Jak to mój ś.p. dziadek miał w zwyczaju powiadać - "na wszystko przyjdzie czas i pora". ;)

Iii generalnie, to dziękujemy za przeczytanie i do następnego postu, który mam nadzieję pojawi się na dniach. ^^

Pozdrawiamy,
Natalia & Xena

1 komentarz:

Podziel się swoim zdaniem z innymi! ♥

Projekt i wykonanie: Natalia Sadkowska | Xena. Mała czarna. 2017 ©